czwartek, 1 stycznia 2015

Rozmowa w drodze z Ewą, Oldrichem i ich dziećmi - 36 Pielgrzymka Młodzieży Różnych Dróg i Kultur Olomouc - Częstochowa 2014

2014-10-22


Czesi dali nam Dobrawę, a wraz z nią katolicyzm. Dziś katolicy stanowią w Czechach zaledwie 5 % ludności – wśród nich są Polka Ewa z mężem Czechem i pięciorgiem dzieci - organizatorzy Pielgrzymki Młodzieży Różnych Dróg z Olomouca do Częstochowy.

Tradycją tej pielgrzymki jest to, że co roku wychodzi z innego miejsca, a jej organizatorami są sami uczestnicy. Potocznie bywa nazywana "hipisowską" - bo jej prekursorami są osoby ze środowiska kontestacji lat 70' lub też: „szpakowską”- od nazwiska księdza Andrzeja Szpaka, który reprezentuje tu Kościół. Jest to miejsce otwarte dla każdego człowieka, bez względu na wyznanie, a także na tych, którzy dopiero poszukują swej drogi. Charakterystycznym jest też niesiony na przodzie grupy obraz z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego i Matki Boskiej Częstochowskiej. Obecnie pielgrzymuje tu nie tylko młodzież, ale też mnóstwo rodzin z dziećmi. Kucerowie opowiadają nam o organizacji tegorocznej pielgrzymki oraz jej 36 - letniej historii:


POD TEKSTEM ROZMOWA DO ODSŁUCHANIA:




- Jak „to” się zaczęło?:
Oldrich: Poznaliśmy się z Ewą w Częstochowie na corocznym zlocie hipisów w 1976 r. Na pierwszej pielgrzymce w 1979 r. była tylko Ewa. Ja zacząłem pielgrzymować rok później.
Ewa: Na pierwszej pielgrzymce było nas czterdzieści osób. Zebraliśmy się z ludźmi z różnych miejsc Polski i ks. Andrzejem Szpakiem. Szliśmy, jako podgrupa w pielgrzymce warszawskiej. Odstawaliśmy od niej, bo szliśmy inaczej, innym tempem - dlatego po trzeciej pielgrzymce, na której było już około 300 osób - kierownictwo warszawskiej powiedziało nam koniec. Również my pragnęliśmy samodzielności i od wtedy co roku chodzimy inną trasą.
Oldrich: Jeśli chodzi o nasze odłączenie się - gdy chodziliśmy z warszawską do nas dochodzili różni problematyczni ludzie: narkomani, nie bardzo religijni i czasem zdarzało się straszne zgorszenie, np. ścinano pole makowe. Nie dziwię się, że to było nie do przyjęcia. Pozostawialiśmy po sobie niedobre ślady. To zrażało do nas. Dla nas z kolei młodych hipisów tradycyjne pielgrzymowanie było straszne. Szliśmy 40 km na dzień, goniliśmy, czasem biegliśmy w upale, niemyci, spoceni. Pobudka była o czwartej rano, a my dawaliśmy radę do ósmej i padaliśmy. Gdy się odłączyliśmy, wyglądało to inaczej. Pielgrzymka w latach 80 - tych różniła się od tej obecnej. Gospodarze dawali nam stodoły do dyspozycji. Nieliczni z nas rozkładali namioty. Był to czas spania w stodołach, na sianie. To było bardzo romantyczne i sprzyjało wspólnotowości. Graliśmy na gitarach, śpiewaliśmy długo w noc, niekiedy do rana.
Ewa: Jeśli chodzi o hipisowskie zloty, to one odbywały się w latach 70-tych na miejscu obecnego domu pielgrzyma, gdzie było pole namiotowe i gdzie odprawialiśmy msze. W 1981 r., po wejściu pielgrzymki, na zlot przyjechały suki milicyjne i milicjanci zaczęli nas wyganiać. Nakazali żeby: „ Zniknęło to koczowisko”Doszło do nieporozumień, ludzie wołali: - „Jakim prawem nas wyganiacie! Możemy tu być, jak inni pielgrzymi”. Jednak użyto siły i wtedy część osób przeniosła się na zloty do Olsztyna pod Częstochową.
- Oldrich, jak się udawało w komunizmie przyjeżdżać z Czech do Częstochowy?
Oldrich: Oczywiście były problemy z przejechaniem przez granicę. Musiałem zawsze mieć zaproszenie. Ciężko też było przewozić aparat i filmy. Często przemycałem klisze – 10 - 20 filmów. Milicja ciągle utrudniała. Zawsze to było takie balansowanie na granicy ryzyka. Nie było to takie proste. Ja się bardzo bałem, bo za którymś razem zabrali mi paszport i często bez dokumentów przekraczałem „zieloną granicę”. Byłem bez papierów, awszędzie były kontrole. Jednak nigdy mnie nie złapali. To taki cud.
- Są ludzie, którzy pojawiają się na pielgrzymce raz, lub kilka razy i potem już nie wracają. Wy należycie do tych, którzy są tu od początku. Przyprowadziliście też swoje dzieci. Co wami kierowało?
Oldrich: Dla mnie najważniejsze było to, że odnalazłem tu wolność. Na początku było to dla nas najważniejsze. Ja myślałem wówczas o emigracji, bo u nas w Czechach było coraz gorzej, wszystkiego zakazywano, dopuszczalna była tylko kultura socjalistyczna. Odkrycie dla mnie Polski z jej przestrzenią wolności było dla mnie czymś niesamowitym. Niesamowite były spotkania na hipisowskich zlotach ludzi o wielu różnych poglądach,rozmaitych kultur. Wówczas - dla mnie, człowieka poszukującego - było to inspirujące i potrzebne. Byłem wtedy wciągnięty w buddyzm, praktyki zen i inne filozofie. "Wschód" był dla mnie na tamten czas bardziej przystępny i zrozumiały, niż katolicyzm. Dla mnie w tamtym czasie katolicyzm, to było coś niezrozumiałego, coś czego nie umiałem w ogóle pojąć. To mi się nie kojarzyło z żadną duchowością ale powoli przez świadectwo różnych ludzi, których tu spotkałem i swojej żony, mistrza Eckcharta, Mertona doszedłem do katolicyzmu.Ewa: Dla mnie bardzo ważni byli w tym środowisku ludzie. Szczególnie Andrzej (Szpak) był dla mnie wzorem, jakimś prototypem,takiego człowieka, który swoim zapałem i entuzjazmem, (jaki widzimy do dzisiaj) potrafi skupiać wokół siebie ludzi, którym o coś chodzi. Dzisiaj wydaje mi się, że jest taki sam. Choć ma już 70 lat, jest w dalszym ciągu pełen entuzjazmu. Ja wychowywałam się w tradycyjnej rodzinie katolickiej. Chociaż, podobnie jak Oldrich poszukiwałam we „Wschodzie”. Byłam nawet w Indiach. Starałam się w chrześcijaństwie odkryć mistykę, której mi brakowało. Brakowało mi też czegoś realnego, rzeczywistego. Wydawało mi się, że właśnie Andrzej jest tą osobą, która potrafi to chrześcijaństwo przełożyć na codzienne życie. Na konkrety. Choćby takie jak przeżywaliśmy na pielgrzymce. Potem, kiedy już studiowałam na KUL-u widziałam, że Andrzej potrzebował, żeby w niektórych sprawach mu pomóc, żeby być z nim. Znalazłam tu miejsce dla siebie, dla swojego rozwoju duchowego, osobistego. Tak to trwało do roku 1987, kiedy wyszłam za mąż za Oldricha. Po ślubie, gdy zaczęły nam się rodzić dzieci, to jakoś tak nie bardzo mogliśmy z Czech się wybrać. Wtedy jeszcze nie chodziły w pielgrzymce rodziny z dziećmi, tak jak jest teraz. Poczekaliśmy więc i po 10 latach nieobecności, wróciliśmy już z dziećmi. Od tamtej pory, gdy my nie mogliśmy, to przyjeżdżali nasi starsi synowie. Ja z młodszymi dołączałam choć na parę dni.
- Powiedzieliście wcześniej, że na pielgrzymce zdarzały się gorszące sytuacje, które wielu zrażały. Zdarzało się nawet, że pielgrzymka nie była wpuszczana do parafii. Dlaczego wy się nie zraziliście? Dlaczego to, co wiele osób oburzało, wam nie przeszkadzało, co więcej, jak już powiedzieliśmy, przyprowadziliście tu swoje dzieci?
Oldrich: My mieliśmy tu swoje grono. Modlitewne, śpiewające centrum wokół którego się gromadziliśmy. Trzymaliśmy ten kierunek z Andrzejem (Szpakiem). Niektórzy się dołączali, niektórzy odłączali...
Ewa: Tak. Niektórzy do naszej grupy się dołączali, inni odłączali. Były różne protesty, odnośnie obecności hipisów na pielgrzymce katolickiej. Różne były dyskusje, czasami ostre, ale jakoś to centrum wokół Andrzeja wytrwało i to było coś, co ciągnęło tę pielgrzymkę. I, że szła ona następny raz i następny, i że już w tym roku 36 -ty raz idzie - to jest dla mnie taki wielki cud. To jest po ludzku niemożliwe, po ludzku, to by się to już dawno rozpadło. Ludzie z tak różnymi poglądami - wydawałoby się, że nie mający nic wspólnego - idą razem. Coś nas łączy. Coś co sprawia, że ta pielgrzymka jest możliwa do dziś. Tak mi się wydaje. Ale ten zły niestety zawsze gdzieś czyhał. Zawsze tu byli też ludzie słabi, ulegali uzależnieniom. Były straszne sceny. Kiedyś nawet był ksiądz, który odprawiał egzorcyzmy. Czasami było bardzo ciężko. My w takich trudnych sytuacjach zacieśnialiśmy nasz krąg, zacieśnialiśmy modlitwę. Musieliśmy iść na jeszcze większą głębię, żeby wytrzymać te ataki.
Oldrich: Ważna była też grupa wokół Mateusza, który wyszedł z nałogu, prowadził koronkę. Oni byli bardzo rozmodleni i bardzo pozytywni i ściągali do siebie narkomanów. Przez kilka lat było to bardzo pozytywne grono, które działało, a owoce tego są niewymierne. Nie wiemy do ilu ludzi Bóg przemówił. Tego nie da się policzyć, zmierzyć. Ale wszyscy wiemy, że są tacy. Nie wiemy ile osób zmieniło swój kierunek życia. Może nie od razu się nawróciło w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale zmieniło życie na lepsze.
Jeśli chodzi o inne trudności, które mogły nas zrazić, to trzeba też powiedzieć, że ciągle pilnowała nas milicja. W stanie wojennym władze formalnie rozwiązały pielgrzymkę - nie dostaliśmy pozwolenia na zgromadzenie. Andrzej wtedy powiedział : „Ja was rozwiązuję ale sam idę do Częstochowy, a wy idźcie, gdzie chcecie”. No i wszyscy poszli za nim. Jakoś cudem się udało, choć nie było to łatwe. Ciągłe balansowanie. Doszliśmy wtedy do Częstochowy. Tego typu problemy były nieustannie.
Oldrich: Raz była taka sytuacja, że nawet nas zamknęli i strasznie zbili. To było okropne. To było w Puławach, podczas zlotu. Nieciekawa sytuacja miała też miejsce na Sylwestra w 83 r. w trakcie zlotu w Krasiczynie, gdzie była moja Pierwsza Komunia. Było to dla mnie wielkie, mistyczne przeżycie. Kaplica na strychu, ja w trakcie kontemplacji po Komunii i nagle czuję taki straszny smród. Co to jest? - myślę. No i już było po kontemplacji. Zeszliśmy na dół. Okazało się, że ktoś strzykawką wpuścił nam kwas masłowy, na stojące pod drzwiami buty. To jest takie strasznie śmierdzące świństwo. Wracając pociągiem, mieliśmy cały wagon dla siebie, bo wszyscy ludzie uciekli od tego smrodu. Buty śmierdziały mi potem przez rok, chociaż stały na balkonie.
Ewa: No właśnie, ale te wszystkie przeżycia nas nie zniechęciły, nie zraziły do uczestniczenia w pielgrzymce, bo tu chodzi o te rzeczy, które dzieją się w głębi człowieka. Tu chodzi nie tyle o to, co na zewnątrz, choć i to ma swoje znaczenie. Ale ważne jest to, co dzieje się w środku. Dla mnie najważniejsze jest to wędrowanie, że idziemy razem, te msze, które są inne niż te, które znamy z kościoła. Dłuższe, takie żywsze, niż normalnie. Te adoracje wieczorne. Uważam, że to są te momenty, kiedy człowiek może iść na głębię swojego przeżywania duchowego i zmieniać się. Są to sposoby na to, żeby chrześcijaństwo stawało się realne w życiu każdego z nas. I kto ile sobie weźmie, tyle będzie miał. I to według mnie w tej pielgrzymce pociąga ludzi, którzy tu przychodzą. I jest różnie - jednemu się spodoba i zostanie, a drugiemu nie i odejdzie.
Podobno w czasach żelaznej kurtyny przemycaliście Pismo Święte do Czech?
Ewa: Zgadza się. W Czechach literatura katolicka praktycznie nie istniała. Była ona zakazana, dlatego przemycaliśmy ją z Oldrichem przez „zieloną granicę”. Ja miałam kontakty z ludźmi, którzy przywozili z Francji do Polski literaturę po czesku. Pakowałam ją do plecaka i w górach po prostu wymienialiśmy się identycznymi plecakami.
Oldrich: Było takie miejsce na szlaku turystycznym, gdzie się spotykali Polacy z Czechami. Rozmawiałem z młodymi Wopistami i wszystko mipowiedzieli. Jakie odcinki mają, kiedy się zmieniają i myśmy się wg tego kierowali.
Ewa: Teraz dopiero z perspektywy czasu widzę, jakie to było niebezpieczne. Chociaż nigdy nie doszło do tego, żeby nas tam złapali.
Oldrich, a co tu na ciebie szczególnie wpłynęło?
Oldrich: Oczywiście Andrzej Szpak, to jasne. To było dla mnie coś takiego nowego w ogóle, bo byłem niewierzący. Chętnie zacząłem uczestniczyć we mszach, chociaż nie wiedziałem o co chodzi. Jednak bardzo mi się to wszystko podobało, jego postać i powoli dochodziłem do tej duchowości chrześcijańskiej. Było tu kilkoro ludzi, przez których wiara do mnie przyszła. Andrzej właśnie był taką osobą, moja żona, Mirek „Krasanal”, który chybagrał w teatrze - on był taki natchniony. Widziałem modlitwy, praktyki, a ten duch jakby się unosił - to było podobne, jak działanie narkotyku. Ja sobie mówiłem: „Co on ćpa ten Krasnal? - To jest niemożliwe, co oni tam biorą?”. Starałem się dojść do tego co ich tak raduje, rozwesela, co im daje takiego ducha, daje im ten spokój - bardzo mnie to ciekawiło. No i z czasem to odkryłem. Oczywiście byłem po tym u spowiedzi, zacząłem się modlić, praktykować, powoli wyszedłem z nałogów. Potem był okres, gdy szukałem powołania. Po długiej przyjaźni z Ewą wzięliśmy ślub. Po narodzinach pierwszego syna Tobiasza - zaangażowaliśmy się w rodzinę. Szukaliśmy duchowości małżeńskiej. Jeździliśmy co roku na spotkania małżonków. Z początku miałem duchowość mnicha i zrozumiałem że muszę się zmienić.
Ważnym odkryciem była też dla mnie polska wioska z jej krajobrazem i charakterystycznym klimatem, dlatego, że u nas tą tradycyjną wioskę komuniści zniszczyli. Spaliśmy w gospodarstwach, stodołach, a spotkanie z ludźmi o otwartych sercach było niesamowite - tego w Czechach się nie spotka. To było takie wielkie świadectwo wiary. Oczywiście że to są owoce wiary, innej orientacji niż w Czechach i to mi się tak bardzo spodobało.


Doman:
Ja chodzę w tej pielgrzymce dlatego, że mam tu dużo znajomych, ale też ważna jest dla mnie osoba Andrzeja Szpaka. Bardzo dobrze mi się go słucha i ja bardzo lubię obserwować, jak on życie przemienia na modlitwę…każdy dzień. Widzę w nim Jezusa
Tobiasz:
Bardzo mi się podoba, że jest tu otwarcie na młodych, że tu jest wszystko spontaniczne: msze św., adoracje, na których jest dużo instrumentów, że nikt się nie obraża, jak zmęczone dzieciaki położą się przed ołtarzem. Żywe, autentyczne przeżycie wiary. Fajne jest to, że każdy ma tu jakieś miejsce i przydzieloną rolę i jest duża otwartość na każdego. W Kościele w Czechach jest inaczej i nam tego brakuje. Już dziś planujemy na przyszły rok organizację kolejnej pielgrzymki z Czech.







Zlot w Krasiczynie Sylwester 1981 r.

więcej filmików: LINK

NIE BYLIŚMY ANIOŁKAMI - rozmowa z Adamem Mioduchowskim

2012-03-16

K: Adamie, jak się czujesz?

Adam : Jestem po operacji zaćmy. W świetnym nastroju, bo wszystko pomyślnie się udało. Tak naprawdę to cud, że żyję. Jestem chory na AIDS. Lekarze mówią, że to niewytłumaczalne zjawisko, że żyję. Medycyna takich przypadków nie zna. W najgorszym okresie ważyłem 31 kilo, a wyniki miałem jak nieboszczyk. Ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
K: Czym się zajmujesz na co dzień?
A: Pracuję jako wolontariusz w ośrodku w W.
Odpowiadam za warsztat artystyczny.
Jestem także liderem grupy chrześcijańskiej z ramienia Kościoła Zielonoświątkowego.
Poza tym jeżdżę po szkołach, ośrodkach, zakładach karnych ze świadectwem pod hasłem
Jezus Chrystus z zespołem Royal Rap. Wcześniej śpiewali jak fajnie jarać trawkę. Teraz śpiewają o Jezusie. Kiedyś mi ktoś pomógł, teraz ja pomagam.
Moim kołem ratunkowym był Szpak, choć ziarno zakiełkowało dopiero po wielu latach. Pomogli mi także ludzie z chrześcijańskiego ośrodka Teen Chalenge. To jedyny ośrodek, na który się zgodziłem, wcześniej nie chciałem słyszeć o żadnych ośrodkach. Pierwszy do jakiego trafiłem, to było grzanie na całego. Po co pchać się z deszczu pod rynnę?
W trakcie naszych prelekcji, z którymi jeździmy po Polsce wskazuję na wyleczenie nałogu poprzez wiarę w Jezusa Chrystusa. To nie jest za każdym razem to samo. To musi być zawsze obmodlone i spontaniczne. Pokazujemy np. zdjęcia ludzi, których przywożą do nas do ośrodka. Ludzkie szkielety, jak w Oświęcimiu wyniszczone przez narkotyki. Nogi z gangreną po amfetaminie wstrzykiwanej dożylnie z dodatkiem szkła - (dla lepszego wchłanianie się przez nos). Kaleki po niewinnej trawce. Chłopaka, któremu ktoś sprzedał trawkę nasączoną chloroformem i eterem, ale zapomniał mu powiedzieć. Ten po tym zasnął na ławce i odmroził sobie obie nogi i jest po amputacji. [ Zdjęcia niżej ]
Występują często przed nami psycholodzy z suchymi, nudnymi wykładami za duże pieniądze, a potem my - za darmo.
Ludzie fajnie na nas reagują. Był nawet program w TVP 1 na podstawie naszych prelekcji. Jak ludzie idą z Bogiem, to wszystko jest możliwe. Robią rzeczy, których sami po sobie by się nie spodziewali. Choćby ja – z moim zdrowiem 3 – 4 godzinne prelekcje, po kilka dni pod rząd.
K: Mówisz o leczeniu wiarą. Znam osoby wierzące, modlące się, ale jednak nie mogące wyjść z nałogu, co o tym myślisz?
A: Także znam takich ludzi ale uważam, że z wiarą jest jak z ciążą. Nie można trochę wierzyć. Albo wierzysz, albo nie. Narkotyk to opętanie, bo to kłamstwo, Pod pozorem dobra (chwilowego) wielkie zło. Tak działa szatan. Siostra kiedyś mnie nagrała, jak zachowywałem się po narkotykach. Siedziałem na podłodze, paliłem pieniądze i wyłem w przeraźliwy sposób. Widzę, że Ci co idą z wiarą trzymają się.
K: A miałeś egzorcyzmy?
A: Nie, ale ludzie, przyjaciele dużo się nade mną modlili.
K: Wspomniałeś o Szpaku, był u Was w ośrodku z wizytą, jak się udała?
A: Było świetnie. Oprowadziłem go po naszych bagnach. Cieszył się, jak dziecko, szczególnie na widok żurawii. Jest w dobrej formie, trochę posiwiał. Poza tym nie zmienił się. Tolerancyjny jak zawsze. Kiedy się modliliśmy wszedł i wesoło zawołał: O słyszę zielone! Widzę zielone!
My również jeżdżąc po całej Polsce nie występujemy jako konkretna denominacja; jeździmy z przesłaniem Jezus Chrystus. Na mszy prowadzonej przez Szpaka było ponad 40 osób. Każdy gdzieś tam z nim się zetknął, a i tak połowa ośrodka była na wycieczce, bo byłoby więcej ludzi. Normalnie na mszy jest 5 – 6 osób. W wielu miejscach, do których jeżdżę znają Szpaka. Np. ostatnio dyrektorka biblioteki w Przemyślu, bardzo dobrze się o nim wyrażała, albo nawet w Frisztoku w ośrodku dla dzieci z zespołem Downa.
Ja także uważam jego działalność za pożyteczną. Kto miał się nami zająć? Zgromadził młodzież bez względu na konsekwencje, a konsekwencje były, bo nie byliśmy aniołkami, a ja aniołkiem nie byłem na pewno.
K: Czym był dla Ciebie Ruch?
A: Niestety miałem to nieszczęście, że od początku trafiłem na pseudohipisów. Czyli takich, którzy co innego mówili, a co innego robili. To byli moi kuzyni, a ja byłem jeszcze dzieckiem. Taką ich maskotką. Ubrali mnie w hipisowskie ciuchy, założyli pacyfkę. Matka była zajęta studiami i pracą. Ojca nie miałem. Kuzyni byli zniewoleni przez narkotyki. Ja także w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że narkotyki to nie wolność, kiedy nie mogłem bez nich ruszyć się nawet do drugiego miasta, bo zaraz miałem głody. Choć na początku właśnie w narkotykach widziałem swoją wolność. Byłem dzieciakiem, gdy zaczynałem - miałem 12 lat. W tamtych czasach narkotyki były dla elity. Nawet nie wiedziałem, że to coś złego. Pierwszy raz uświadomił mi to Szpak. Kosiłem pola makowe na pielgrzymce, płacił za nie Szpak, a najgorsze było to, że nie widziałem w tym nic złego. Chyba nawet czułem się lepszy od innych. Ale sama idea nie była zła. MIŁOŚĆ, WOLNOŚĆ, BRATERSTWO – te hasła znajdziesz w każdym kościele. Zniszczyły nas narkotyki. Ale co to za wolność, jak całe Twoje życie kręci się wokół narkotyków. Była wspólnota, którą tym bardziej czuliśmy, że społeczeństwo odrzucało nas, choćby za wygląd. Jeśli jechałeś do obcego miasta, to ekipa z niego miała obowiązek przyjąć Cię i ugościć i Ty to samo. Było też wielu pozytywnych hipisów, niećpających. Dla mnie takim jest np. Prezes z Bieszczad. Nie jest może zbyt otwarty dla obcych, ale ma swoje zasady, hoduje te swoje owce, jest mu dobrze i jeszcze innym pomaga.
Czy Diabeł bieszczadzki – wolny człowiek, rzeźbił te swoje diabełki. Przezimował gdzieś i ruszał z wózkiem w Bieszczady. Wolny człowiek.
Czy choćby Bobik - Bogdan Zadrożny. Niestety wpadł w ćpanie, ale wyszedł z tego. Dusza człowiek. Pomagał innym. Zmarł na raka wątroby. Byłem ostatnio u niego na grobie. Zażyczył sobie bruk, jak na ulicy zamiast marmuru. Podziały, dyskusje, zwalczające się grupy w Ruchu były zawsze - Kundelini, Stronk z Poznania. Ale było wielu artystów, pisarzy, poetów. Warto, żeby ktoś to pociągnął.
K: A kto na przykład z artystów?
A: Choćby Tarzan. Ja się z nim spotykałem na zlotach, byłem u niego w domu, gdzie nawet podłogi właściwie nie było. Dyskutowaliśmy po trzy dni. No ale jak byliśmy nawaleni to można było bez końca dyskutować. Szkoda go, mógł jeszcze żyć, tworzyć. Ostatni raz spotkałem go na Festiwalu Sztuki Bezdomnej w Cieszynie byłem zszokowany, siedział przed księgarnią, w której sprzedawali jego książkę i żebrał. Ucieszyłem się, że jeszcze żyje jak go zobaczyłem, ale to był dla mnie szok.
K: A jak dawniej wyglądały zloty?
A: Dawne zloty za dzieciaka – jechaliśmy na zlot do danej miejscowości dostawaliśmy cynk, że czeka milicja i musieliśmy przenosić zlot. Wielu z nas po drodze chwytano i zatrzymywano na 48. Szpaku też miał swojego opiekuna z Wrocławia – raz nawet udało mu się dzięki niemu wydostać z posterunku. Jedyny chyba taki pozytywny incydent. Poza tym, to ciągle go nękali.
( wchodzi Kapusta – Włodek Kapuśniak)
A: Cześć Kapusta, właśnie wspominamy dawne dzieje.
Kap.: O był właśnie Szpaku u nas. Co to było za spotkanie. Tyle lat się nie widzieliśmy, ale rozpoznał mnie od razu. Kurde jakie fajne spotkanie. Spowiadał w parku, przy oczku wodnym. Powinien więcej jeździć po ośrodkach. Znam go 35 lat. Na pielgrzymce byłem od samego początku do lat 80 - tych. Dla mnie skończyło się dobrze. Mam 16 lat abstynencji. Ale było różnie. Wielu poszło do piachu. Straciłem z nim kontakt jak poszedłem siedzieć. Pisał do mnie, zapraszał mnie, ale jakoś się wycofałem. Na zloty po tysiąc osób przyjeżdżało z Holandii i Hiszpanii, nawet z Meksyku, z Czech. Z Holandii zespoły z takim sprzętem, że mogliśmy pomarzyć. Wiara Szpaka była tak fajna, że nabożeństwa trwały po 12 godzin. Były różne akcje – Pomarańczowa Alternatywa, albo Rodzinka – wymyślaliśmy różne hasła na transparenty np. ”Władza w ręce wyobraźni”,” Dziadku dlaczego masz taką długą pałę” - odnośnie milicji. Ostatnią pielgrzymkę to szedłem z córką na plecach. Cztery dni ją widziałem, resztę ludzie ją nieśli. Teraz ja daję po kościołach świadectwa. Wykańcza mnie to, już nie te lata żeby trzy godziny opowiadać, ale to jest miłe, jak na końcu ludzie do mnie podchodzą i dziękują.
K: Teraz rodziny jeżdżą samochodami na pielgrzymkę.
A: Czym? Samochodami? Głośny śmiech Adama i Kapusty.
Kapusta: Kiedyś to nawet szczytami gór chodziliśmy i jeszcze takimi drogami, jak nas puścili.
Nie było wytyczonych tras, asfaltem. W piachu, kurzu. Ludzie dołączali po drodze. Spanie w stodołach Pamiętam taką księżniczkę na wózku. Każdy chociaż parę metrów musiał ją przenieść. Teraz muszę lecieć, ale wolnej chwili coś jeszcze napiszę. Należy się Szpakowi od nas. Pojawimy się z Adamem w tym roku na pielgrzymce.
(Kapusta żegna się i wychodzi)
K: Jak to wyglądało, gdy Szpak do Was przyszedł? Nie zdziwiłeś się, gdy nagle pojawił się wśród Was ksiądz?
A: O nie. To nie tak , że on sobie po prostu przyszedł. Najpierw musieliśmy go przetestować.
I to nie były proste testy - dziewczyny musiały sprawdzić czy jest mężczyzną.
Nie wiem szczegółowo, jak wyglądały testy, bo nie byłem w namiocie, ale wydały pozytywny certyfikat. I wiele innych. Musieliśmy np. sprawdzić, czy umie tańczyć itp. Ja akurat byłem na wiarę otwarty. A pewnie miał tyle samo zwolenników, co przeciwników.
K: Jak myślisz, czy pielgrzymka mogła mieć wpływ negatywny na osoby, które zetknęły się na niej po raz pierwszy z narkotykami?
A: Raczej nikt się tam z narkotykami nie obnosił. Nikt nikogo nie namawiał, raczej się z tym kryliśmy. Łapałem tam okresy abstynencji. Słyszałem świadectwa ludzi, którzy wyszli z tego u Szpaka, ale słuch o nich zaginął. Ucichli, a szkoda.
K: Możesz opowiedzieć coś o Twojej działalności w Solidarności?
A: Od początku powstania Solidarności Walczącej byłem jawnym przedstawicielem Wolni Solidarni na dzielnicę Winogrady w  Poznaniu.
K: Czym konkretnie się zajmowałeś?
A: Odsyłałem ludzi do naszych prawników, gdzie mogli znaleźć pomoc w przypadku prześladowań. Pomagałem inwigilowanym, prześladowanym.
K:Ty byłeś jawny, a miałeś pewnie tajnego odpowiednika?
A: Tak. Na jawnym skupiała się ubecka inwigilacja.
K: Jak w związku z tym układały się Twoje kontakty z milicją?
A: Miałem częste rewizje, zamykali mnie na 48 godzin, wychodziłem za bramę, podpisywałem dokument i z powrotem na 48. Tak obchodzili przepisy. Nazbierałby się z tego ładny wyrok. Później się zcwaniliśmy – przed bramą czekał już adwokat. Mnie adwokat Pomin wybronił nie raz. Dostawałem też wyroki pracy na cele użytecznie społeczne.
Solidarność w pewnym momencie przysnęła. Opozycjoniści internowani, pozamykani, musieliśmy to rozruszać np. w Cegielskim, czy w innych zakładach. Zaczęliśmy wydawać SKOS. Powielacze – maszynka. Papier załatwialiśmy w przeróżny sposób – także z Zachodu. Dostawaliśmy także od nich pieniądze. Kiedyś namierzyli naszą największa drukarnię z całym papierem. Milicja nam skonfiskowała papier, a potem my im go odbiliśmy.
K: To znaczy?
A: Ukradliśmy skonfiskowany papier z milicyjnych magazynów. Byli wśród nas przeszkoleni żołnierze, komandosi, bo Solidarność Walcząca przygotowywała się do obrony. Spodziewaliśmy się, że kiedyś może nastąpić atak. I to właśnie ci ludzie „odbili” papier.
K: Czy w czasach Solidarności wycofałeś się z Ruchu?
A: Nie do końca. W połowie lat 80 tych przy okazji imprezy Zaczarowany Świat Harmonijki zorganizowaliśmy duży zlot, przyjechał Generał Salezjanów, Rysiu Riedel i wiele znanych postaci. Wszyscy byliśmy na koncercie. Wręczyłem Generałowi wtedy rzeźbę. Innym razem na Dębcu – było tak z 400 - 500 osób lata 80 - te był Kwartet Jorgi. Matka wystawił misterium z dwunastoma świeczkami.
K: Jak oceniasz Ruch pozytywnie, negatywnie?
A: Sama idea była dobra, ale zniszczyły ją narkotyki. Było dużo zła ale też ciekawych i wesołych momentów. Kiedyś np. za krakowskim Tyńcem idziemy - jest glinianka. Chcemy się wykąpać, a tam plaża naturystów. Szpak na to: i tak w przyszłym roku wszyscy będziemy boso i nago szli. Miny naturyści mieli fantastyczne, jak nagle 800 osób zrobiło im nalot.
K: Długo już rozmawiamy, czas pomału kończyć, co chciałbyś jeszcze dodać?
A: Fajnie by było, gdyby ci którzy żyją, ułożyli sobie normalnie życie odzywali się choćby przy okazji tej strony doziemiobiecanej , bo jest ich wielu. Niestety dowiaduję się zwykle, jedynie kto zmarł. Byliśmy kiedyś dla siebie ważni. Dobrze by było, gdyby tak pozostało w dzisiejszych czasach. Flagowemu gratuluje gazety i niech dalej robi, to co robi.
Dzięki za rozmowę do zobaczenia na pielgrzymce.(k.)



Adam Mioduchowski prowadzi nieodpłatnie terapię zajęciową w jednym z ośrodków  Jest także liderem grup chrześcijańskich z ramienia Kościoła Zielonoświątkowego.  Chętnie służy radą osobom uzależnionym od narkotyków oraz alkoholu. 


Zloty?
Na początku, jako dzieciak jeździłem na zloty z kuzynami. Niewiele z tego pamiętam. Pacyfka majtała mi się między nogami. Byłem maskotką. Ubrany jak z filmu Hair. Przy nich także przyćpałem morfinę w wieku 11 lat. Nie wiedziałem wtedy, że to coś złego. Myślałem, że to wolność i odlot. Bardziej pamiętam zloty z drugiej połowy lat 70-tych. Przeżycie niesamowite. Raz - chdziło o aspekt duchowy, a dwa - że zbierali się ludzie zbuntowani przeciw systemowi.  Ludzie choć przez krótki czas mogli robić to co chcieli, mówić to co chcieli. Wolność. Taki Hyde Park. Odbywały się najczęściej przy okazji jakichś koncertów. Często bywał na nich Szpaku. Długie dyskusje na temat książek i innych spraw. Byli ludzie, którzy mieli dostęp do literatury  z zagranicy, tłumaczyli, wielu zajmowało się filozofią. Bywali Franciszkanie, O. Borys. Kiedyś zorganizowałem nawet zlot w Poznaniu, z Heńkiem. Był Kwartet Jorgi. Matka wystawił sztukę. Dosyć był udany ten zlot. Fajny klimat żeśmy stworzyli.
...Nie było nawet ubocznego tła, czyli „grzania”...

Pielgrzymka?
Pierwsza – z grupą warszawską i później już co roku. Tam był świetny klimat, mogliśmy mówić, co chcieliśmy, jawnie, prosto, bo normalnie to byliśmy karani albo zamykani... Tam było wielu ludzi, którzy mieli coś do powiedzenia i opowiadali, a myśmy chętnie słuchali. Byli tam ludzie, którzy wnosili coś do kultury, sztuki. Same stroje to przecież były już małe dzieła sztuki, one wyrażały nasz bunt. Na mszach każdy mógł coś powiedzieć od siebie, bez względu na to kim był.... Buddyści usługiwali przeszkadzajkami i to wszystko razem jakoś współgrało.
Tu narodziła się organizacja Wolność i Pokój. Przecież ona się nie wzięła ot tak z czapki. Powstała właśnie tu na pielgrzymce. Wywalczyli służbę zastępczą.
Stąd się wzięła Pomarańczowa Alternatywa. Pierwsze happeningi to właśnie żeśmy my robili, tu na pielgrzymce, a nie we Wrocławiu. Zawsze coś się działo. Idziesz, a tu nagle na trasie leży gościu jak ukrzyżowany Chrystus, a do ciała ma poprzypinane strzykawki, rozumiesz, butelki, papierosy, jako grzechy przybite. Jednym się to podobało, innym nie – bo uważali, że hipis jest wolnym człowiekiem i w tej wolności może robić wszystko. Też tak myślałem. Potem po latach zrozumiałem, że tak nie do końca z tą wolnością, jest. Rozumiesz.
Tworzyli tę pielgrzymkę ludzie będący na bakier ze społeczeństwem, narkomani, chodziło o to, by być razem, ważny był aspekt duchowy.
W takiej masie ludzi musiały być różne poglądy. Kiedyś był zlot w Jarocinie. Wtedy dołączyły punki. Na początku, wiadomo – wrogość, a potem było pacyfka plus anarcha równa się miłość. Pamiętam jak skini przychodzili, a później klękali i się modlili. Widziałem ateistów, zagorzałych jak nie wiadomo co , a pod koniec pielgrzymki łzy w oczach pod ołtarzem... To nie jest tak, że to mogło ot tak spływać po ludziach. Nawet jak ktoś był niewierzący to wiele stamtąd wynosił. Słyszeliśmy, że można inaczej żyć, ludzie dawali świadectwa, że ktoś sobie poradził z tym, czy z tamtym, człowiek się otwierał. Rozumiesz? To nie mogło pozostać bez echa.
Różne rzeczy wyczyniał Kundelini, ale czy ja wiem, czy on miał tak wielu słuchaczy? Miał tam swoją grupę. Wielu chciało rozbić tę pielgrzymkę. On także. Nie atakował pojedynczych osób, ale przywódców. Największe podjazdy robił do Andrzeja. Zmanierowany filozofią dalekowsochodnią. Mieszał wszystko, wybierał to, co było mu na rękę, do sterowania ludźmi. Potem jak się odsunął to przyszedł jego uczeń Stronk. Chciał stworzyć religię stronkową. Ten to miał dopiero wymieszane..
Witali nas różnie. Kiedyś jeden proboszcz na widok naszej pielgrzymki zawołał: Matko Boska! Ksiądz z gitarą! Co on tu prowadzi! Ale potem to miał łzy w oczach na naszej mszy. Jak zaczęliśmy grać, śpiewać, modlić się. Ludzie miejscowi korzystali, wystawialiśmy dramy, sztuki. Kośiliśmy też pola makowe, to fakt. Płacił za to Szpak. Ale i tak każdy grzał mniej niż w domu, a wielu całkiem przestawało. Np. taki Matka - mieszka w Szwecji. Dobrze sobie radzi i wielu innych.
...Poszedłbym jeszcze kiedyś....


Bunt?
Byliśmy wtedy zbuntowani bardzo. Wystarczył wyższy komin. Zaraz na niego właziliśmy. Chodziło o ekologię, głównie. Myśleli, że mają nas na smyczy ale nie do końca tak było. Ja na przykład byłem jawnym przedstawicielem Solidarności Walczącej na Okręg Poznański. Moja matka działała w  Młodej Polsce, stąd byłem dość świadomy na tematy polityczne. Popatrz jak wielu z nas stało się politykami – Maciej Frankiewicz – nieżyjący już wiceprezydent Poznania, Krzysiek Cnotalski – drukarz, czy jedyny minister w swetrze - Pałubicki.
...I wielu innych...

Wojsko?
W stanie wojennym żeśmy odesłali Jaruzelskiemu książeczki wojskowe. Dostaliśmy za to 3 m-ce aresztu. Dekabrysta tego nie wytrzymał. Pojechałem na zlot i czytałem wtedy jego list, że pisze z więzienia i że wie, że jak będziemy czytać ten list, to on nie będzie żył. I faktycznie powiesił się...
Do 33 roku szarpali mnie za wojsko.
...Z tych doświadczeń powstało WIP...

Wszystkich Świętych?
Mam słabą pamięć. Narkotyki zrobiły swoje. Zresztą mam przyzwyczajenie z opozycji, dla mnie było lepiej nie znać ksywek, nazwisk. Tak nas szkolili. Kogo chciałbym wspomnieć?
Na pewno Dylan mój przyjaciel, wiele sobą wnosił, pięknie śpiewał, grał... Nieraz z Organistą
Ajgor – inwalida, chodził co roku.
Sztygar - Pomarańczowa Alternatywa.
Kołek z Gdańska grał na harmonijce, gdy na zlocie wręczałem swoją rzeźbę generałowi Salezjanów
Mała z Krakowa pięknie grała i śpiewała,
Wodzu,
Rysiu Riedel, z którym się przyjaźniłem, ostatni raz rozmawiałem z nim na miesiąc przed jego śmiercią.
Tarzan - z tych bardziej znanych. Także wiele wnosił. Facet miał świetne spojrzenie. Umiał opowiadać, jak mało który. Miał dużo przeżyć i potrafił je przekazać. Z ulicy, czy ze squattu. U niego się siedziało i rozmawiało do rana,o książkach, wierszach. Czasem nawet dwa dni potrafiliśmy się zastanawiać nad jednym zdaniem z Biblii. Świetne są te jego wiersze, Jezus w Wariatkowie na przykład...
...I wielu innych...

Różne Drogi?
Dzięki. Nie wiedziałem, że coś takiego jeszcze ktoś wydaje. Dałem koledze. Też był zdziwiony, że coś takiego jest. Wysoki poziom nawet. Fajne spojrzenie. Piszą tam chyba także protestanci, tak wyczułem...  My nie mieliśmy takich możliwości. Choć ja w podziemiu miałem większy dostęp do bibuły. Drukowałem pisemka niezależne, ulotki dla różnych miast.  W Poznaniu stworzyliśmy podziemne pismo SKOS  - Szkolne Koło Oporu Społecznego i tam przemycaliśmy trochę treści pacyfistycznych i hipisowskich.
...Pozdrów tych chłopaków co to wydają...

Szpak?
Szkoda, że nie ma następców. To wybitny człowiek. U nas w ośrodku właśnie ksiądz zrezygnował. Błysnął i zgasł. Teraz narkotyki bardziej wyniszczają niż kiedyś. Sama chemia. Ile u nas kalek jest na wózkach. Dopalacze. Uszkodzone błędniki. Pseudoefedryna, efedryna, metaamfetamina. Nigdy nie wiadomo co tam dołożą za świństwo do tej piguły. Jeden jego podopieczny złamał abstynencję i został usunięty, drugi, trzeci , ktoś tam go oszukał, jeden zmarł, drugi zmarł. Ksiądz nie wytrzymał. Kto chce się zajmować takimi ludźmi? Narzekał, że tu goła pensja... Mówię mu: - patrz na Szpaka – w pocerowanej sutannie chodzi. Stołować z nami także się nie chciał - a Szpak?- Jadł wszystko, a czasem nawet pościł tygodniami. Jeszcze przed rezygnacją  księdza z naszego ośrodka, byliśmy na południu. Obwiózł mnie po tych sanktuariach. Lubię sztukę, ale nie mogę ścierpieć tego przepychu.Przejeżdżaliśmy przez Sandomierz. Kościół zalany, tylko krzyż wystaje.
...Widzisz – mówię mu - tyle zostanie z tego świata...
Adam odszedł 1 kwietnia 2014 r